W domu nie ma kawy. Nie ma też żadnych narkotyków, ani używek, które mogłyby spowodować rozbłysk umysłu. W chacie nie ma nawet Tusipectu, kurwa no nie ma nawet Red Bulla, albo cukru – bo nie słodzę (nawet kobietom, które zapierają dech w piersiach)!
Sobota rano, jeszcze szczególnie tak słoneczna sobota rano, to nie jest dobry dzień na przemyślenia kicksowe. Ale zrobię to dla siebie i dla Was, bo do głowy wpadły mi trzy słowa o dzisiejszej premierze, generalnie dość mocnej, ale i nie jakoś wybitnie nagłośnionej. Air Jordan XII French Blue zniknęły ze sklepów szybko, Nike Store wyprzedało w kilka sekund, podobnie jak inne sklepy, które wrzuciły buciki do sprzedaży rano.
Dwunastki French Blue to z pewnością nie kolorystyka, która wywołuje wypieki na twarzach, bo nie jest to Play-Off, Flu Game czy Taxi, ale … ma mocne, zaszczytne miejsce w topie dwunastek. Grał w nich Kobe Bryant podczas swojego okresu wolnej agentury kicksowej.
Miałem okazję pomacać buta z 2016 roku jeszcze przed premierą i … oto moje trzy spostrzeżenia.
Po pierwsze
Są lepsze od Air Jordan XII Master, na które wydaje mi się był większy hype związany przede wszystkim z faktem mody na all-black. French Blue odstają jednak od Masterów o przynajmniej 2-3 długości. Przede wszystkim są moim zdaniem wykonane z lepszych materiałów i tyczy się to zarówno wyściółki w środku jak i samej skóry na cholewce. Są też butem dużo, dużo ciekawszym niż Master
Po drugie
Mam wrażenie, że pomimo faktu iż rozeszły się jak kupony na darmowe usługi agencji towarzyskich (choć w niektórych sklepach stacjonarnych stoją), to wcale nie będzie ich na ulicach jakoś dużo i to też powoduje, że warto było się na nie czaić. I jeśli przespaliście inne, mocne wydania, to był but dla Was.
Po trzecie
Przy zalewie dwunastek w tym roku trzeba wybierać bardzo, bardzo, bardzo dobrze, żeby do kolekcji wpadły naprawdę fajne kolorystyki. I wcale nie chodzi o ich unikatowość, ale walory estetyczne, we French Blue są na wysokim poziomie. But jest po prostu ładny.