Jest godzina 10:15. Poniedziałek 27 marca 2017 roku. Dzień po 30-tych urodzinach Nike Air Max.
Nie będzie ironicznie, będzie mały, stonowany obrazek, skompresowany.
Sorry, że dopiero teraz. Odsypiałem. Trzy dni z kimaniem na minimum z minimum i do tego siedzeniem po nocach nie wpływa dobrze na moje funkcjonowanie.
I nie narzekam. Było zajebiście.
Ale Air Max Day zorganizowany przez Nike był tylko dodatkiem do weekendu. Niezwykle miłym, fajnym, inspirującym i świetnie zrealizowanym dodatkiem. Dodatkiem, który był potrzebny, jest konieczny, zgromadził wiele osób, zgromadził osoby ze środowiska, jak także te, które widać wyraźnie nie siedzą w temacie.
Ale … nie zrozum źle. Ten dodatek był istotny. 30 lat tego kultowego modelu i miejsce, w którym nie mogło nas zabraknąć. Miejsce, którego atmosferę po prostu warto poczuć. To był ten moment, kiedy wszyscy odwrócili głowę w stronę Nike Air Max. Żadna marka nie stworzyła takiego dnia, w którym świętuje się urodziny ich produktu tak szeroko. Żadna. I każda może tego zazdrościć. Durne teksty krytykujące Air Max Day, Air Max Month są jak głos rozpaczy, desperacji, potrzeby atencji. Doceń to, że pojawiło się tak wiele kultu w ciągu zaledwie kilkunastu dni. Mi zabrakło tylko
I zacznę od tego, co mnie urzekło najbardziej podczas sobotnio-niedzielnej imprezy. Preludium, przed moimi fajnymi rzeczami niech będzie też odwołanie się do kręgosłupa, który stworzył i zbudował Nike – Runningu – pozdrawiam Cośka 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=yBHx7_bkWv0&feature=em-subs_digest
Fajnie, że Nike w urodziny Air Max zorganizowało bieg z kilkoma fajnymi osobami i stworzyło drużyny, do których można było się dołączyć i pośmigać po ulicach Warszawy. Gdybym ja miał biec (bo podczas biegu nie było mnie już w stolicy), dołączyłbym do drużyny Bartka, czyli Mr.Osoma.
Dlaczego? Bo to on, swoim i swoich ludzi dziełem, rozjebał mi system w sobotni wieczór. Bartek jest twórcą filmu o Patta Running Team, który no damn, jest po prostu genialny. Zobaczysz go już wkrótce, niestety dziś nie jest jeszcze dostępny.
Film, który jest stworzony dla Nike, bo Patta Running Team współpracuje z gigantem z Oregonu, kompletnie nie trzyma się korporacyjnego kodu. I jest to po prostu zajebiste. Już pierwsze kilka sekund pokazuje nam, że będziemy przez 3-4 minuty z zaciekawieniem śledzić co ten krótki dokument ma nam do zaoferowania. Muzyka, montaż, dynamika, kadry – wszystko jest petardą, bardzo fajną petardą. W PKiN ludzie bali się klaskać po zakończonej projekcji. Ja nie, bo to był mocny punkt i akcent imprezy Kiss My Airs świętującej #AirMaxDay.
Ludzie z Patta pojawili się zresztą na imprezie i również brali udział w biegu. Mega sprawa. Bo wiesz – PATTA!
Drugi element topu, to liczba instalacji i ich jakość. Nie ma co opowiadać, najwyższy poziom. Widać, że posypała się na to wszystko góra pieniędzy. Świeciło jak w Las Vegas. Na jednym z ekranów były wyświetlane podeszwy Twoich butów. Można je było zeskanować, otagować i lecisz z koksem.
A teraz menu główne …
Przynajmniej dla mnie-dla nas.
… czyli piątkowa kolacja z ekipą! Najpierw to w ogóle zrobiliśmy obchód miasta z Kukim, który chciał mnie chyba zamordować tempem, które narzucił. Ale wiedział co robi, trzeba było spalić kalorie przed tym, co mieliśmy opędzlować. Musieliśmy też po drodze pozbierać ludzi – Ilonę, zbić pionę w Chmielnej i strzelić foto przed Distance.
I wszystko to na 8-10km z buta. W kółko, od miejsca do miejsca, od knajpy do knajpy. Z plecakami na plecach i jakby kompletnie oderwani od świata zewnętrznego. I ciągle gadając, ciągle. O wszystkim, o każdym detalu, o każdej sytuacji, o wszystkim co się dzieje w świecie. Od A do Z. Teasuję, bo niedługo przekonasz się jak to jest z nami łazić.
Kalorie uzupełniliśmy w Shoku. Knajpie ocenianej na 4,6 w skali do 5 gwiazdek. Petarda jedzenie. Przychodzą wszyscy, tacy jak my, kompletnie oderwani od świata garnituru, a także Ci w garniturach. I ci pomiędzy nami. No wszyscy. Żarło jest tajskie i genialny jest burger z szarpaną wołowiną z frytkami z batatów. Łeb urwały też pierożki z kaczką i ryżowe piwo – nie wiem jak komuś może ono nie smakować.
Ale najfajniejsze w tym wszystkim jest to, że obsługa jest tak totalnie pokręcona, tak pozytywna, że chcesz do tego miejsca wracać, aby z nimi pogadać. Żeby znowu poczuć tę atmosferę i czill, jaki tam panuje.
No i Hala Koszyki – marzę o czymś takim we Wrocławiu. Podobno Hala Targowa ma być przerobiona bardzo podobnie z dodaniem targu z owocami i warzywami. Kot!
Pjona dla wszystkich, których spotkałem, z którymi się widziałem, duże pięć dla moich znajomych z N – miło było znowu się zobaczyć.
P.S. Wiesz, że właśnie w tym momencie – dokładnie jak piszę te słowa w P.S. – zdałem sobie sprawę, że nie mam żadnego foto z tego wyjazdu? Więc wiesz, że to główne, jest stare.