Kup, szybko. Nabądź zanim ktoś wyprzeda i przede wszystkim drogo!
Złap trend, zanim będzie on modny, wjedź do szkoły, albo do biura w nowym ciuszku. Musisz mieć na sobie coś, czego nie ma nikt inny, najlepiej sprowadzone z Japonii, albo USA, albo kupione w butiku, który sprzedaje to tylko offline, bo w necie to wstyd i w ogóle beka z Ciebie.
No i niech ma logo Supreme, albo będzie z kolekcji Kanye Westa.
Komunikaty nas zabijają. Dynamika zmian rynku, w którym się obracamy jest zastraszająca. Ostatnie dwa lata były szybsze niż wcześniejsze dziesięć. Jeden trend jeszcze dobrze się nie przyjął, kolejny już go zastępuje, a w poczekalni wykluwa się następny. Wszystko to tylko moda, nie ma w tym stylu, bo ci co wczoraj zapieprzali w X, dziś noszą H. I wcale nie rzecz w tym, że ktoś się rozwija i zmienia mu się gust, ten gust się nawet nie zdążył wyrobić, a już zastępuje go coś następnego.
I następnego i następnego.
Mnie momentami mocno to męczy. Nawet bardzo mocno, choć podobnie jak dużo młodsi ode mnie, też jestem zakupowym świrem, też latam po sklepach, sprawdzam, chcę coś nowego coś fajnego. Jestem też już jednak w takim momencie swojego życia, że pierdole niektóre trendy i modę. Ma być wygodnie w moje grube dupsko. Nie lubię wielkich logotypów, nie lubię głupich znaczków i tekstów. Lubię subtelność, albo komunikat, który trafia do mnie – wtedy toleruję na koszulce/bluzie/kurtce więcej niż zwykle.
I lubię jak jest nieco szerzej, choć nie workowato. Jak kręcisz w tym momencie głową z niedowierzaniem i klniesz w moją stronę to .. No kurwa, wychowałem się chłopie na koszykówce. Czego innego się spodziewasz?
Z mojej szafy z wielu powodów odzież po prostu się wysypuje. Nieszczęśliwe mam życie, więc rekompensuję je sobie wkładając do mebla coraz to nowe ciuszki. Jakbyś pytał. Przeglądałem ostatnio ten stos, w którym znalazłem tak dużo rzeczy, że zastanawiam się nad tym, czy przypadkiem za chwilę nie zacznę siadać przy sikaniu.
Jak zwykle rozpisałem się we wstępie.
Cała ta sytuacja z przesadną liczbą odzieży doprowadza mnie do szału. I zastanawiam się, czy nie zrezygnować z jednego, dwóch elementów odzieży. To znaczy nie będę latał z gołym tyłkiem, tylko sprowadzę wybór koszulki do białego i czarnego t-shirtu. Choć moja garderoba i tak z grubsza wygląda właśnie w ten sposób, a różnią się tylko wzory. Jeansy? Jeden model, w którym jest mi wygodnie – 5 par i dziękuję.
Dlaczego, myślisz?
Już śpieszę z odpowiedzią, bo cała sytuacja w świecie, gdzie fit jest istotny i wyróżnianie się, ciągłe nowości mają znaczenie, jest dość dziwne. Każdy z nas w życiu podejmuje decyzję – najróżniejsze, od tego jakie buty włożyć, przez co zjeść na obiad, śniadanie, czy iść na spacer, czy nie iść, jaki film zobaczyć wieczorem, przez te nieco ważniejsze, jak np. decyzje o realizacji projektów lub też nie, sposobie realizacji projektów, wyznaczaniu zadań i kierunku działań.
Wiele badań wskazuje, że człowiek ma skończoną możliwość codziennego podejmowania decyzji. Podjęcie kolejnej powoduje, że następna jest coraz mniej narażona na powodzenie. Im mniej decyzji, tym większa kreatywność, im mniej decyzji, które są z poziomu standardu, tym lepiej dla pracującego umysłu. Im mniej decyzji, tym większe prawdopodobieństwo, że się nie pomylisz przy kolejnej. Czytałem kilka, jak nie kilkanaście tekstów, gdzie ludzie po prostu tworzyli sobie ubiory do pracy, które od poniedziałku do piątku wyglądają dokładnie tak samo. Ta sama koszula/koszulka, ten sam kolor garnituru/bluzy, takie same spodnie. Wstajesz rano, wiesz co włożysz, nie myślisz o tym wieczorem. Nie myślisz o tym rano.
Wszyscy, ale to absolutnie wszyscy, chwalili ten system. I jak o nim myślę, tym bardziej chcę postępować właśnie w ten sposób. Ale jak, skoro to masz ładnego Carhartta, tu cudowne UDNFTD, za chwilę dostajesz 1991, której jest tylko 20 sztuk na świecie, a potem genialne Staple lub Raised By Wolves. No jak?
Nie wiem. Tak jak pisałem, blog się zmienia, powinna może i szafa? Zobaczymy co z tego wyjdzie. Nie martw się jednak, na pewno jednak dalej będę codziennie rano zakładał inne buty.