Nigdy nie jechałem na motocyklu. Nigdy. To znaczy, nigdy go nie prowadziłem. Niedaleko przed 40, kryzys wieku średniego spowodował, że zachciałem zaznać tej przepięknej rozrywki. Strach o zdrowie, spowodował jednak, że wymyśliłem sobie wielgachną, 15 konną, mającą 125 centymetrów sześciennych maszynę. Tak, to jest motocykl dla mnie. Jestem tego pewny. Oto historia mrożąca krew w żyłach.
Jeśli jesteś motocyklistą, nie przejmuj się, ten tekst jest również dla Ciebie.
Nie znajdziesz tu co prawda porad, jak złożyć się w zakręcie pod kątem 69 stopni, ale na pewno znajdziesz trochę rozrywki i kilka razy klikniesz – o matko, ale lamus.
Albo gorzej. Gorzej, dla mnie.
Ta historia nie ma happy endu, bo nie jest jeszcze nawet dobrze rozpoczęta. Zdecydowałem – kupuję sobie wolność. Kupuję poczucie tej wolności. Kupuję emocje, których zawsze chciałem, ale bałem się, że skończy się to źle. W tym miejscu masz niezły ubaw, jeśli jeździsz, bo jakie do cholery emocje, kiedy już we wstępie tego materiału wspominam o 15 koniach i 125 cm3.
Ano, są to emocje pierwszego razu. Tak jak z kobietą, trochę strachu i nawet jeśli był to słaby sex, to jednak był to seks. Tu jest to samo, nic nie umiem, ale wsiadam i wydaje mi się, że jeżdżę na tym motocyklu. Prawda jest jednak taka, że na nim jadę, ale nim nie jeżdżę.
Od początku.
Nie wsiądę przecież na motocykl i nie wyjadę na ulice, bo nigdy nie jeździłem. Może i jestem tchórzem, że nie zrobiłem tego wcześniej, ale na pewno nie jestem debilem. Zrobię kurs – taki o, pojadę, zobaczę, czy potrafię cokolwiek i przekonam się, czy to dla mnie.

Uprzedzam fakty – nie umiem. I Ty, jeśli nie jeździłaś, czy nie jeździłeś, też nie potrafisz. Nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale nie potrafisz. Motocykl to kompletnie co innego niż rower czy skuter. Myślisz inaczej? Jesteś w olbrzymim błędzie, a nawet 15 konny rumak wyjaśni Ci to bardzo, bardzo prędko. To, że coś ma dwa koła, nie znaczy, że zachowuje się tak samo. Przykładem mogą tu być ludzie. Z założenia i z dozą szczęścia, każdy z nas ma dwie nogi, dwie ręce, głowę, mózg i tak dalej. Nie oznacza to, że każdy z nas jest taki sam.
Instruktor jest kluczem – tu mówię niezwykle poważnie
Wracając do motocykli. Całe szczęście trafiłem na instruktora, który jest pieprzonym, świetnym i genialnym praktykiem. Rafał Wolski – czego wcześniej nie wiedziałem – jest jednym z najlepszych, o ile nie najlepszym instruktorem motocyklowym we Wrocławiu.
Szybka teoria – no ale wiem, gdzie są biegi, sprzęgło, hamulce, manetka gazu. Ruszanie nie jest kłopotem – przynajmniej ja go raczej nie miałem – kłopotem jest ten jeden, pieprzony element, który masz już w głowie, ale nie ogarniasz.
Motocykl trzyma się nogami, a nie rękoma. Dlaczego? Bo kierownica służy do … brawo, jak mówi sama nazwa, do kierowania.
— Rafał Wolski
Jak mam do cholery trzymać motocykl nogami i nie trzymać się kierownicy?! Ano góra ciała ma być luźna, ręce, barki, etc. Ale wiesz jak jeździsz? To znaczy, jak ja jeździłem i dalej jeżdżę? Jakbym zjadł 30 kilogramów cementu i trzymał sztangę nad głową.

A wiesz co się wtedy dzieje? Nie masz kontroli nad maszyną. Co więcej, gość w tym momencie, kiedy Ty walczysz z siłami, których nie znałeś pięć minut temu, mówi, że ten dwukołowy potwór, jedzie tam, gdzie patrzysz, a nie tam gdzie kręcisz patykiem przed sobą. No jaki ch… ? Szybko się okazuje, że ma rację, bo dlaczego miałby nie mieć, skoro jest instruktorem. Gorzej, bo mówi, że masz patrzeć przed siebie. Automatycznie robisz to w aucie i nie myślisz nawet, że patrzysz w przestrzeń i miejsca, w które chcesz jechać. Na motocyklu patrzysz – nie wiedząc, dlaczego – przed siebie i na detale, do tego w ziemię. Mózg rozwalony.
Robisz przeszkody, jakieś małe slalomy, puszczasz kierownicę jedną ręka, ale ciągle nie umiesz trzymać tego pieprzonego baku odpowiednio, a nasz dwukołowy zwierz (pamiętaj 15 kucy!!!), robi sobie wtedy slalom samodzielnie, Ty w tym czasie wiosłujesz kierownicą. Całe szczęście mam instruktora, który widzi i kuma – ah, wcześniej powiedział mi, że dostałem gówniany motor, żeby nie było szkody wielkiej, jak wjadę w opony lub murek. Super Rafał, dzięki za zaufanie!
Jazda motocyklem to lekcja fizyki
Co robi gość, który widzi, że nie potrafisz trzymać nóg przy baku? Miałem tu ochotę napisać pewien żart, ale wydaje mi się, że przekroczyłbym kilka granic, daruję więc sobie. Wkłada mi między kolana i bak, listki. Podziałało. Damn, takie to proste. Potem uczy mnie zawracania, patrzenia w dal, obracania głowy, drze ryja ogólnie, bo tłukiem jestem i nie patrzę tam, gdzie powinienem, więc kolejne polecenie brzmi – zrób to jedną ręką. Poziom trudności rośnie? Tak, ale doprowadza też do tego, że zaczynasz rozluźniać górę, trzymać bak i lepiej operujesz głowa. Genialne i proste!
Do tego opowiada mi o żyroskopie, którym jest motocykl, o przeciwskręcie, o tym i o tamtym. Wszystko nagle okazuje się sprowadzać do fizyki. Wszystko, serio, wszystko.
Myślę sobie – chłopie, co Ty do mnie opowiadasz, ja chciałem manetką kręcić, trochę kierownicą i korki omijać. A tu się okazuje, że ja muszę doktorat na politechnice pieprznąć, bo inaczej to mogę co najwyżej elektrycznym skuterem jeździć.
Uwaga na prędkości!
Jadę po tym placu, bujam się, wrzuciłem nawet drugi bieg, więc jest szaleństwo. Pytam czy mogę trochę przyspieszyć. Mogę … przekręcam manetkę, w głowie śmierć, wiatr wieje jak popieprzony, lecę, normalnie, zapierdzielam jak cholera. Myślę sobie, składam się na motocyklu, bo mnie zwieje. Patrzę na licznik … 25 km/h. W tym miejscu poproszę o gromki śmiech, bo wszyscy, którym opowiadałem tę historię, generalnie się osmarkali. 15 koni to naprawdę nie są przelewki.
Ta historia kończy się po pierwszych dwóch godzinach. Myślałem, że pójdę i będę wiedział, czy jazda na motocyklu jest dla mnie. Wyszedłem z zupełnie innymi myślami. Pierwsza brzmi – nie umiem jeździć. Druga – czuję się na tej maszynie kompletnie niepewnie.

Mój pierwszy raz z kobietą był łatwiejszy…
Dokupiłem godziny. Nie widziałem innej opcji, bo nie wiedziałem nic, oprócz tego, że nie czuję maszyny, albo siebie na niej. W mieście było lepiej. No bo podczas drugiego spotkania, po 15-20 minutach, wyruszyliśmy na mniej uczęszczane, wrocławskie ulice. Jak to usłyszałem, miałem pampersa w pampersie. Wiesz, mam 37 lat, a nafajdałem jak niemowlak. Moje kolory wymusiły na Rafale krótkie – stary, jakbym wiedział, że nie jesteś gotowy, to byśmy nie pojechali.
Git, ufam mu! Wyjeżdżamy … spowodowałem malutki korek, bo z pierwszego biegu, w stresie wrzuciłem 16. Porypało mi się z tirem. Sorewicz.
Kolejne dwie godziny to przygody na ulicach, negatywnych nie zauważono (po mojej stronie). Dostałem za to lekcję praktyki z najwyższej półki. Nie, nie uczono mnie przepisów ruchu drogowego, a bezpiecznej, płynnej i dynamicznej jazdy. Bo – uwierz – to co innego niż jazda samochodem. Tu istnieje jedna, bardzo ważna zasada – nie ufasz nikomu. Absolutnie nikomu.
Motocykl to nie są żarty – podchodź do niego z rozsądkiem
Nie wiem, czy jeździsz, czy nie jeździsz, czy chcesz zacząć, a może ten tekst Cię do tego zachęci. Z mojej perspektywy, kompletnie niedoświadczonego, zielonego gościa, który nigdy wcześniej nie jeździł motocyklem, wygląda to tak. Podejdź do tematu racjonalnie, idź naucz się jeździć na kursach u kogoś, kto poświęci Ci czas, tak jak Rafał Wolski poświęcił go mnie i poświęca swoim kursantom. Nie znałem człowieka wcześniej, Szkołę Jazdy Wolski polecił mi znajomy. Piszę o nim, o jego szkole, tylko dlatego, że zwraca uwagę na najważniejsze rzeczy, poprawną, ale przede wszystkim bezpieczną jazdę.

Bo z motocyklem jest tak, że nie chodzi o to, aby umieć przerzucać biegi, nie chodzi o to, aby umieć jeździć pod egzamin – chodzi o to, aby nauczyć się bezpiecznie poruszać motocyklem. To jest podstawa, reszta jest ważna, ale nieżywy nie pojeździsz.
Kilka osób odradzało mi 125, mówiło – rób prawo jazdy, szkoda czasu. Wiesz co, nie słuchaj nikogo tylko siebie i rozsądku. Jeśli nie czujesz się na tyle pewnie, aby wsiąść na coś mocniejszego, nie rób tego. Jeśli nie wiesz czy motocykle są dla Ciebie, wykup kilka jazd na kursie, zobacz, sprawdź, bo nigdy nic nie wiadomo.