Jakie miejsca warto odwiedzić w Londynie? Nie, nie będzie to przewodnik po zabytkach, a raczej szybka trasa, którą możesz zrobić w ciągu jednego dnia i zobaczyć sklepy kultowych marek ulicznych – ale nie tylko ulicznych. Z krótkimi, moimi opisami.
Jeśli jednak interesuje Cię jaką trasą szliśmy generalnie, a tak jak ja (do niedawna) Twoja noga nie stanęła jeszcze w stolicy Wielkiej Brytanii, zobacz też przy okazji Big Bena, Opactwo Westminster, London Eye – może być z daleka – mieszczącą się niedaleko miejscówkę, gdzie tworzy się rewelacyjne grafitti, pospaceruj nad Tamizą np. do London i Tower Bridge, a także do samego Tower. Pooglądaj nowe, olbrzymie budynki Londynu, robiące piorunujące wrażenie i ten, który zbudowany jest odwrotnie – klatki schodowe, windy, kanalizacja, etc, jest na zewnątrz, a pomieszczenia biurowe w środku.
Przejdźmy płynnie do miejscówek ulicznych, których odwiedzenie powinno zająć Ci jakieś 3-4 godziny. Większość z nich mieści się bowiem w urokliwej i klimatycznej dzielnicy Soho.
Swoją drogą pamiętaj o jednym. Niektóre marki są zbudowane w ten sposób, mają narzucony taki system wartości, że kupno produktu w internecie ogałaca je z tego, co najważniejsze – klimatu, który panuje wokół tej marki. Klimatu, który tworzą ludzie pracujący w sklepie, jego wystrój, zapach, możliwości i w ogóle miejsce, w którym sklep się znajduje.
Najlepiej będzie jak zobaczysz moją mapę, i rozpoczniesz podróż przez Soho w Dover Street Market i pójdziesz zgodnie z gwiazdkami, które zaznaczyłem.
Dover Street Market – ładnie, schludnie, znajdziesz tu m.in. CDG, Goshę, Gucci i wiele, wiele innych marek. W sklepie pracuje podobno mega fajny koleś z Polski czego dowiedziałem się w Patta. Generalnie DSM to nie do końca mój klimat, widziałem fajne rzeczy, widziałem ciekawe projekty, jaram się całym konceptem Goshy, jaram się konceptem CDG, lubię marki premium, ale jakoś nie jara mnie kupno tam. Nie zmienia to jednak faktu, że sam w sobie sklep robi wrażenie, już po pierwszym kroku czujesz, że trafiasz w miejsce wyjątkowe, w miejsce nie dla wszystkich.
Carhartt – jeden z moich dwóch faworytów. Uwielbiam tę markę. Dobrej jakości odzież, do tego ciekawe i fajne projekty, proste w swojej prostocie. W ostatnim czasie lubię ich jeszcze bardziej, od kiedy zainteresowanie wielu osób skierowane zostało gdzie indziej. Wielbię akcesoria Carhartta, karabińczyki są dla mnie hitem, przypinam nimi wszystko. Sklep? Sam w sobie jak sklep Carhartta, jak byłeś w jednym to raczej drugi bardzo Cię nie zaskoczy, ale zaskoczą np. elementy z tzw. Store Exclusive – tam można wyrwać coś fajnego. W tym londyńskim sklepie stał leżak Carhartt – petarda! Kosztował 180 Funtów.
Stone Island – tu robi się ciekawie i interesująco. Sklep mieści się naprzeciwko Carhartta, więc trafisz bez problemu. W środku … premium. Kupisz co chcesz bez większego problemu i jak pewnie zdajesz sobie sprawę nie jest tanio. Fajna jest za to obsługa, przemiłe ziomeczki, które pomogą i dadzą do zrozumienia, że cena jest związana nie tylko z produktem, ale i tym, co dostajesz wchodząc do sklepu – obsługą.
Maharishi – dzięki Kuki za to, że powiedziałeś spodoba ci się i jeszcze o tym nie wiesz. Spodobało mi się, ale między innymi dzięki Twojemu dopowiedzeniu historii. Maharishi to sklep, w którym kupisz drogą odzież wzorowaną na odzieży wojskowej, bo sam koncept sklepu powstał w głowie wojskowego. Znajdziesz w nim (o ile Ci się uda) produkty wojskowe np. z oryginalnymi camo. I tylko oryginalnymi. Raz było tam nawet dostępne nasze kochane polskie moro. Normalnie można wyrwać proste, ciekawe ciuszki, np. kojarzące się z wietnamskimi wioskami i latającymi po nich ludźmi w lekkich, szerokich spodniach związywanych przy nogawkach. Ręcznie haftowane wzory są rewelacją i nawet jeśli niektóre z produktów to nie Twój klimat, warto wejść do środka, żeby zobaczyć jak ładnie można wykonać niektóre projekty.
Supreme – po pierwsze primo, nie płynę drogą tego hajpu – ale naklejkę i pina sobie na pamiątkę kupiłem. Po drugie primo, to co zobaczyłem w pierwszym dniu, mocno mnie zmroziło, a była to kolejka 11-latków. Weszliśmy w drugim dniu, kiedy przed sklepem nie było nikogo. W środku? Wejdź, przekonasz się. Ogólnie warto, aby wyjść i powiedzieć sobie głośne – WTF. Powiem to głośno, uważam, że produkty kolaboracyjne (np. North Face czy Timberland) są warte uwagi i fajne jakościowo. Produkty samego Supreme bez kolabo z markami, które robią dobre rzeczy? Wybacz, wybieram świadomie co innego. Jara mnie koncept samej marki, to jak bardzo mają wszystko w dupie, to jak została zbudowana i jak działa – socjologicznie to także zjawisko niezwykłe.
Patta – a tutaj wchodzę i czuję się jak w domu. Podobnie było w Amsterdamie, mimo tego, że sklepy są malutkie. Produkt? W mojej opinii jakościowo sto razy lepszy niż w Supreme. Ale zostawmy porównania. Patta jest tak kultowa, tak wyluzowana, tak fajna, że nie da się ich po prostu nie lubić. Gość, który nas obsługiwał był rewelacją, mieliśmy bekę, pogadaliśmy o tym skąd kto jest, pytał o Polskę, poprosił o namiary na jakieś fajne miejsca, bo wiele osób namawia go, żeby jechał, ale ciągle się zastanawia. Mam wrażenie, że go przekonałem. Patta London to w miarę nowy projekt, bo istnieje od trzeciego kwartału 2016 roku. Pozycja obowiązkowa, choćby dla zapalniczki, albo naklejki. Kupiłem koszulkę i pin – jestem zadowolony w opór. Aha, była kolaboracja Puma Clyde x Patta. Żałuję, że nie wziąłem.
Footpatrol – nic specjalnego, bo sklep jest malutki, ale klimatyczny. Jeśli szukasz butów, w Footpatrol znajdziesz coś interesującego, bo jest tego sporo i z fajnego poziomu. Sporo Jordanów, niezłe AM95, adi itd. I znaczek przy wejściu – top do foty.
Billionaire Boys Club (zaraz obok jest też fajny size?) – wszedłem i wyszedłem. Pozycja obowiązkowa na mapie do odwiedzenia, ale w środku nie poczułem żadnego vibe. Mogło to być jednak spowodowane sporym już głodem i myśleniem o czymś kompletnie innym. Jak lubisz BBC, to się podjarasz.
size? – szczerze mówiąc byłem zaskoczony. Paryski size? był fajny, ale po wizycie tam, nie spodziewałem się niczego wielkiego po tym w Londynie. A tu zdziwienie, bo w środku było bardzo, bardzo dużo fajnych rzeczy i m.in. mini kolekcja AM95 Dave White. Miło, choć to dalej sieciówka z nieco lepszego poziomu.
NikeTown – dużo, dużo, dużo miejsca. Olbrzymia przestrzeń, trzy albo cztery piętra produktów z logo łyżwy. Bieganie, trening, koszykówka, skateboarding (love), Jordan (można było wziąć plakat Jordana w Royalach), oczywiście NSW i nawet golf. Można też spersonalizować swoje buty w NikeiD, można spersonalizować koszulki piłkarskie. Generalnie wizyta w Nike Town jest fajnym przeżyciem, bo to nie sklep Nike, który mieści się w galeriach handlowych, tylko wielki kompleks z praktycznie wszystkim co ma w ofercie Nike. Byłem w Nowym Jorku, byłem w Londynie – robi to wrażenie. Aha, VaporMax można ściągnąć tam z półki w każdym rozmiarze – żadne zaskoczenie. Jeden ze sprzedawców chodził sobie nawet po sklepie klepiąc piłę do kosza. Zajarałem się.
adidas i Puma zostały przez nas odwiedzone, ale działo się to wszystko mega szybko. Sam w sobie adidas (i to Originals) był dla mnie istotny, bo chciałem sprawdzić, czy na półce dalej stoją Iniki. Były i to w wersji czerwonej, a poschodziły raczej wszędzie. Nieźle wyeksponowana kolekcja XBYO, fajnie zrobiony dział damski. Puma? Zajaraliśmy się tym, że w jednym miejscu była kolaboracja z Trapstar, Staple, Daily Papper i do tego z Sesame Street. Ta ostatnia była najfajniejsza i to nie butowo, ale odzieżowo. Top koszulki, które w internecie nie robią żadnego wrażenia i o te bluzy. Zakochać się można, a ludzie w środku na klimacie jak w Pumie – przybijają pionę, widzą w czym latasz i że kumasz o co chodzi kiedy oglądasz np. Staple.