Bardzo cenię swój czas, równie mocno czekałem na możliwość oglądnięcia filmu All Eyez On Me, opowiadającego o życiu i śmierci Tupaca Shakura. Matko, jakie to było złe i prawdę mówiąc jestem zszokowany, że wytrzymałem do końca.
Po 1 – poszatkowana historia
Spójność tej historii niby istnieje, niby jak ktoś opowie co działo się w życiu Tupaca, to chronologia jest jak najbardziej w porządku. Szkoda tylko, że mam wrażenie, że ma braki i przeskoki, które psują zabawę na całego. A to nagle uciekły nam 3 lata, a to nie mamy choćby minuty opowieści o sukcesach artysty i musimy się ich domyślać z dialogów i wtrąceń typu – platynowa płyta, Billboard, etc. Ta historia nie zostałą po prostu opowiedziana, ona jest przekopiowana i poskładana z wybranych momentów życia Tupaca, do których dało się najłatwiej dotrzeć.
Po 2 – dialogi
Oh te dialogi, paskudne, poszatkowane niczym cała historia i pisane jakby na kolanie, jakby w trakcie mówione na pałę, bo trzeba dograć scenę. Do tego, że słabe, to jeszcze niespójne z poprzednią sceną, albo niepasujące do kolejnej, albo w ogóle niepotrzebne. Nie wiem kto to pisał i kto dopuścił do nagrania takiego chłamu
Po 3 – postaci
Tutaj mam największe zastrzeżenia, bo o ile oczywistym jest, że są wzorowane na tych realnych, tak wszystko inne oprócz nazwisk, imion, ksywek, jest słabe. Nikogo nie poznajemy, nawet głównego bohatera. Nie ma w nim głębi, jest niby dobrym chłopakiem czytającym i cytującym Shakespeare’a, ma korzenie w walce o prawa obywatelskie, a nagle jest … właśnie, chciałem napisać skurwielem. Ale tego nie da się powiedzieć, bo momentami reżyser, scenarzysta, czy ktokolwiek inny, chcieli pokazać jak Tupaca bawiło to, jak z ludźmi obchodzi się Suge, ale … dwoma uśmieszkami nie da się tego zrobić. Ja go w filmie nie poznałem. Nie sposób w takim wypadku mówić o innych postaciach. Suge, Afeni, Dr. Dre, Notirious, Snoop. Każda z tych postaci, z wyjątkiem Suge’a i Afeni, została jakby spłaszczona do poziomu anonimowej, a nie oszukujmy się, mieli ci bohaterowie wpływ na życie artysty.
Po 4 – generalna nuda
Nie ma nic gorszego niż nuda. W filmie nie musi dziać się wiele, ale fajnie jak będzie jakiekolwiek napięcie. Poważnie, jakiekolwiek, niech coś nas trzyma na siedzeniu w kinie, albo przynajmniej przed telewizorem w domu. Taki np. Piękny Umysł nie ma akcji, nie ma wybuchów, pościgów, gołych lasek, a autystycznego, nieco socjopatycznego gościa, który rozwiązuje zagadki matematyczne. I siedzisz przed ekranem jak przybity gwoździami. Albo np. The Imitation Game. Ok, tu dzieje się trochę więcej, ale po prostu cała historia ma ręce i nogi, pokazuje nam istotną dla tej historii postać, a nie słabej jakości klip z MTV (No dobra, w Imitation Game grał niezwykły aktor). Odnoszę najzwyczajniej w świecie wrażenie, że twórcy All Eyez On Me zrozumieli gdzieś po 40 minutach filmu, że … są w 1/16 opowieści i dużo brakuje im do spektakularnego i zaskakującego finału, kiedy 2Pac zostaje zastrzelony (oh, wcale nie był to spoiler).
Po 5 – bo są lepsze filmy o hip-hopie
Lepiej zobaczyć serial, o którym już pisałem The Get Down Brothers, lepiej siąść do Fresh Dressed, albo Evolution of Hip-Hop (4 odcinki), Straight Out of Compton to też dobra pozycja. Poważnie, ten film, tak samo dokument o Biggiem (są dwa, albo trzy, piszę o tym, który robił jakiś Anglik, a nie mogę przypomnieć sobie tytułu), to kompletne gówno. Szkoda na ten film czasu, zaufaj mi.
Szkoda, bo Tupac to naprawdę ważna postać, a film o nim powinien być mocny. A uważam, że brakowało mu nawet kawałka do tego, aby był słaby. Niech wszystko wyjaśni ten obrazek.