Stary rok mamy już za sobą, podsumowaliśmy go czterema TOP20, które każde z osobna napisał ktoś inny. Zamysł tych dwudziestek był prosty – po raz kolejny pokazać jak bardzo się od siebie różnimy, choć łączy nas dokładnie ta sama bomba.
Ale oprócz tych topek, dostaniecie też krótkie podsumowanie, a bardziej refleksje, które siedzą w mojej głowie po ostatnich dwunastu miesiącach. Dwunastu niezwykle intensywnych i mocnych miesiącach. Mocnych, bo 2015 był bardzo dobry jeśli chodzi o grę, jej rozwój na naszym podwórku i oczywiście to, co wydarzyło się poza granicami naszego kraju. I mam nadzieję, że uda mi się zrobić to w moim stylu – nieco ironicznym.
Zero hajpu gdyby nie jeden typ
Ale były też sytuacje, które po wyjęciu z równania jednej składowej, mogły okazać się kompletnym niewypałem. Tak jest choćby z najbardziej hajpowanym butem 2015 roku, czyli adidas Yeezy Boost (niezależnie od tego, czy jest to model 350 czy 750, hajp jest ogromny). Samo przejście Kanye Westa do adidasa było dużym bum dla marki i całego rynku. West dostał to co chciał, my też dostaliśmy… dostaliśmy Roshe One w innej wersji, a być może dostaliśmy buty Kajko i Kokosza (350-tki) lub kapcie z HM (750-tki).
Nie ukrywajmy, każdy z nas starał się je kupić. Każdemu z nas wpadła w oko przynajmniej jedna kolorystyka i stał w jakiejś kolejce, próbował wygrać jakieś losowanie. Nie może być inaczej. Ale wyrzućmy z nazewnictwa Yeezy. Co zostaje? Coś warte 200 Euro. End of story. Tak, wiem że podobnie można było zrobić z Nike Yeezy i pewnie efekt byłby ten sam. adidas Yeezy to niezły but, choćby ze względu na podeszwę i technologię Boost, ale gdyby nie nazwisko Westa, nikt z nas nie dałby za niego więcej niż 130-150 dolarów. Nie wspominając już o cenach rzędu 2-3 tysiące Euro bo i takie oferty zdarzało mi się widzieć.
Kanye sprzedaje i jest to fakt, z którym nie da się dyskutować. I tak naprawdę adidas nie podołał sprzedaży Yeezy, bo problemy z internetowym sklepem adidasa były tak ogromne, że nagle okazało się, że Nike sprzedaje jednak bardzo dobrze na swojej stronie internetowej. Ale tak jak wspomniałem Kanye był boostem dla adidasa i to takim, że marka zaczęła bardzo wyraźnie być wspominana jako zwycięzca 2015 roku w kategoriach kicksowych. Oprócz Yeezy pojawiły się też adidas NMD, które wydają się być świetnym pomysłem i projektem, a najpewniej bardzo mocno uderzą w rynek już w tym roku. Był też powrót Superstar, który moim zdaniem nie okazał się być tak głośny jak się spodziewałem, mocniej rynek zaatakowały Stan Smith, ale duże spustoszenie (znowu ukłon w stronę Westa) zasiały oczywiście Ultra Boost. Do tego także Tubular, duże zainteresowanie ZX Flux, Xeno, gwiazdy takie jak Rita Ora czy Pharrell też nie są bez znaczenia jeśli chodzi o tę markę. W USA zaczęto w tych butach chodzić na co dzień, w USA, gdzie celebryci są raczej związani ze swoim rodzimym Nike. Biorąc pod uwagę te wszystkie czynniki adidas był wizerunkowym wygranym tego roku, ale w cyferkach dalej królem jest Nike.
Air Jordan VII zaliczył delikatny upadek
Tylko, że król cyferek też miał swoje potknięcia. Głośna linia remastered była sinusoidą, bo po mocnym początku roku, dostaliśmy kilka modeli, które pozostawiały wiele do życzenia. Duże zastrzeżenia dało się słyszeć szczególnie pod adresem siódemek, które w kolorystyce Hare były czasem poklejone niczym palce małego dziecka gdy to dorwie się do Super Glue, a edycja Barcelona Days to był jeden z najdziwniejszych dropów jakie widziałem. Tym samym Nike udowodniło też, że jest w stanie z jednego buta wykreować trzy różne modele – bo zapowiadane Marvin The Martian okazały się być kolorystyką Barcelona Nights (niezwykle subtelne różnice), potem pojawiło się Barcelona Days i na końcu Marvin The Martian, którymi wszyscy chyba byliśmy już po prostu zmęczeni. Dobrze, że kolekcja Hare ratowała sytuację, bo te kolorystyki w siódemkach, ale i jedynkach, Eclipse i odzieży, były naprawdę fajnym elementem lata. Nie będzie jednak nadużyciem powiedzenie, że siódemki zasługiwały na dużo, dużo, dużo więcej w ubiegłym roku. Dlaczego? Pamiętacie, że w 2015 pojawiły się siódemki Bordeaux? No właśnie, trzy-cztery słabsze kolorystyki spowodowały, że Bordeaux przeszły z tylko delikatnym echem.
Inne wpadki? Cholerne Air Jordan V Pro Stars. O co w ogóle chodziło? Albo z tymi nieszczęsnymi jedenastkami Georgetown, na które sam złapałem bombę jakbym pierwszy raz miał oglądać nagą kobietę, a okazało się, że może i była naga, ale nie miała nic pod stanikiem i do tego była owłosiona na jajach. O Pro Stars nie ma co mówić. Serio. Tak samo jak o ósemkach Aqua, które chyba jako jedyne buty w historii wszechświata nie zostały sprzedane w Black Friday.
Ale, ale … Don C (Just Don), Shaterred Backboard, Chicago, kolaboracja z Supreme – nie, to nie był wcale słaby rok dla Joradn Brand. Podobnie zresztą jak dla Nike, które wypuściło na rynek ponownie kilka kultowych modeli i powoli odkurza ich historię. Z niektórymi idzie im lepiej, z innymi gorzej.
Lifestyle’owe dno
Łokciami rozpycha się za to Under Armour. Skurczybyki mają niezwykły talent do wyszukiwania perełek wśród sportowców. Under Armour nie funkcjonuje w środowisku lifestyle tak bardzo, że to aż niemożliwe. Marka stara się robić coś na tym polu, ale idzie jej tak dobrze jak mi w zrzucaniu wagi. Staram się, ćwiczę, ale za chwilę jem ciastko. Under Armour jest w lifestyle tak słaby, że nie da się tego określi. Ale sportowo są kozakami. Wspomnieć tu należy choćby tytuły, które zdobyli. W swojej stajni mają MVP NBA, MVP NHL, dwukrotnego zdobywcę PGA Tour, rozgrywającego zdobywców Super Bowl, MVP MLB. Under Armour to sportowy powerhouse.
Za plecami gigantów
Wygrzewając się w słońcu fajnie wyglądały też inne marki. Zaczepnie w tym roku zachowywał się KangaROOS, który pojawił się w Polsce w sklepach 7Concept Store, w siłę rósł New Balance, który otworzył tyle sklepów, że bałem się otwierać lodówkę, jego podstawowe modele trafiły na przełomie marca i kwietnia na nogi wielu osób, a Made in UK i Made in USA zaczęły ekspansję w kolejnej części roku. Drogie, ale rewelacyjnie wykonane NB z tych serii były ciasteczkiem dla wielu sneakergłów zapatrzonych na rynek runnersowy. Tu też rozpychał się mocno Asics, z kolejnymi kolaboracjami np. z Overkill czy Afew. Niektóre z tych modeli powodowały opad szczęki i czatujące pod sklepami długie, długie kolejki. Nie zabrakło też olbrzymiego wysypu Reebok Ventilator, w tym także dwóch kolaboracji rodem z naszego podwórka – jedna to współpraca z Aretą Szpurą, druga z Olką Osadzińską.
I jak tak piszę, na lekkim kacu, wielkim zniechęceniu, mam wrażenie bez ładu i składu, to zdaję sobie sprawę z tego, że chcąc mieć choćby połowę tych dobrych premier z poprzedniego roku, zostawiamy u producentów małą fortunę. Niektórzy z nas oddawali pewnie krew na zachodzie, aby dorobić do butów, inni brali kredyty, a przy niektórych wszyscy lizaliśmy monitory, bo saldo w banku mówiło – ziomuś, kredyt masz i wypada coś czasami zjeść.
Tak, to był mocny rok. Każda marka miała swoje krótsze, lub dłuższe pięć minut, które ciekawie wykorzystywała. Oby 2016 był jeszcze lepszy!